Jest coś takiego w supersamochodach, co każe o nich nieustannie myśleć, marzyć, porównywać różne modele. Robić to nawet wtedy, gdy prawdopodobieństwo ich zakupu jest na poziomie trafienia szóstki w Lotto (czyli praktycznie zerowa). To właśnie supersamochody definiują oblicza motoryzacji, ich osiągi, niesamowite przyspieszenie, wykorzystywane technologie, z reguły, na długie lata wyznaczają trendy wśród głównych koncernów samochodowych – tych dedykowanych dla przeciętnego Kowalskiego. Mówiąc krótko – supersamochody zapadają na długo w pamięci.
Pierwszym, który od zawsze gdzieś się kotłował w mojej podświadomości, był McLaren F1 – samochód niesamowity. Chociażby z powodu tego, jak był mocno zaawansowany technologicznie w momencie produkcji. Świetny motor zaadaptowany prosto od BMW, wpakowany w komorę wykonaną z 24 karatowego złota – nie było to spowodowane chęcią zaszpanowania, ale koniecznością odprowadzenia sporych ilości ciepła. Włókna węglowa, ultra lekkie stopy aluminium, tytan, komputer pokładowy, który zdalnie i automatycznie informuje serwis o bieżącym stanie samochodu – to wszystko zostało użyte w budowie F1. Trzeba pamiętać przy tym, że samochód powstawał od końcówki lat 80’ ubiegłego wieku.
Osiągi McLarena F1 robią wrażenie nawet dziś – prędkość maksymalna to blisko 390km/h. Przyspieszenie od 0 do 100km/h – około 3 sekund. Rozpędzenie do 200km/h wymagało niecałych 10 sekund. Potężny potwór V12 o pojemności 6.1l produkował blisko 630KM. Wszystko to bez wspomagania kierownicy, kontroli trakcji, z manualną skrzynią biegów! Samochód tylko dla wytrawnych kierowców – ciągle i ciągle się zastanawiam, jakie zdolności trzeba mieć, aby móc wykrzesać z F1 maksymalne osiągi, jednocześnie nie rozpłaszczając się na przydrożnym słupie.
Królował niepodzielnie przez wiele lat, posiadał rekordy niemożliwe do pobicia prędkości. Aż do pewnego momentu. Wtedy to zjawił się Bugatti Veyron. Kolos, produkowany przez poprawnych aż do bólu Niemców, z koncernu VAG. Spersamochód kipiący mocą (8 litrowe W16, 1001 KM), sylwetka zdradzająca, że mamy do czynienia z prawdziwym Arnoldem Schwarzeneggerem wśród supersamochodów. Cztery turbosprężarki, kilka chłodnic, naszpikowany elektroniką – pozwala po prostu wcisnąć gaz do dechy i w przeciągu niecałej minuty osiągnąć 400km/h. Prawdziwy koksiarz. Ale zarazem mocarz z elektroniką na pokładzie, która zapewnia, że wystarczy być dobrym kierowcą, aby nie zginąć przy pierwszej lepszej okazji za kierownicą Veyrona. Niepodważalny król dróg. Nikt nie jest mu w stanie podskoczyć.
Aż do teraz. Zgodnie z zapowiedziami od szalonych Szwedów z Koenigsegga ich kolejny model ma dosłownie zmiażdżyć Bugatti i jego osiągi. 1:one – nazwa nie mówi zbyt wiele, aż do momentu zrozumienia jej meritum. Chodzi o stosunek mocy. 1400kg ma zostać zrekompensowane przez… tak – 1400 KM! Koenigsegg 1:one ma być ponadto unikalny. Mówi się, że zostało przewidzianych tylko sześć sztuk tego supersamochody. Mówi się również, że wszystkie sześć zostało już sprzedanych. Niestety nie znamy jeszcze szczegółów technicznych, jednakże deklaracje producenta są zdumiewające. Planowane jest pobicie rekordu prędkości Bugatti Veyrona. Czas potrzebny na uzyskanie odpowiednio 100, 200, 300 oraz 400 km/h ma być możliwie najkrótszy. Czy to aby nie czcze przelewki? Nie wiem. Wiem natomiast, że projektanci postawili sobie jasny cel – uzyskanie 400km/h już po 20 sekundach od ruszenia. Prawy prosty, prawy prosty – lewy sierp. Sędzia nie ma nawet co liczyć.
No cóż – pozostaje się tylko cieszyć, że jest duża szansa (wszak Koenigsegg już jest w ścisłej czołówce producentów supersamochodów) na to, że będziemy świadkami kolejnego niezapomnianego samochodu. Pojazdu, który będziemy mogli ustawić miedzy F1 czy, nie wspominanymi jeszcze tutaj, McLarenem P1 lub Pagani Zonda. Czekam niecierpliwie!