Plan wycieczki

Ferrari przedstawiać nie trzeba. Jest to bodajże najbardziej rozpoznawalna marka samochodowa na świecie. Gdy zapytasz dowolną osobę, która nawet nie rozróżnia czy samochód jeździ, czy pływa (chociaż i tu są pewne wyjątki, potwierdzające, że jedno nie stoi w sprzeczności z drugim), o to jaką zna markę samochodową – z pewnością wymieni Ferrari, może Mercedesa, VW czy BMW.
No, właśnie Ferrari – kapiące czerwonością, rozgrzewające do czerwoności swoim brzmieniem oraz osiągami sportowe cacka. Logo z czarnym koniem, stojącym na tylnych łapach (kopytach, nogach? biologia nigdy nie była moją dobrą stroną, wybaczcie ;)) oraz wspomniana czerwień wpisały się już na stałe do kanonu sportowego samochodu. I są tak oklepane, że niektórych aż rażą po oczach i zębach – co nie Szymon?

No, ale ja nie o tym dzisiaj chciałem. Pytając nawet całkowitych laików motoryzacyjnych (jakim jestem np. ja) o to, skąd bierze się Ferrari odpowiedź, jaką pewnie usłyszymy będzie następująca:
– ze sklepu,
– ze salonu,
– od szwagra,
– od handlarza Mirka,
– z Włoch.
Natomiast, osoby bardziej kumate w temacie odpowiedzą, że Pan Enzo, związany z Modeną, założył swoją firmę całkiem nieopodal, a mianowicie w Maranello. I właśnie tam, w Maranello, mieści się muzeum Ferrari, szumnie reklamowane w Internetach, posiadające w swoim zbiorach cacka godne garażu ekipy motoss.pl – i wiecie co? Właśnie tam byłem, obejrzałem co trzeba było. I się srodze zawiodłem.

Słabo to wygląda, niestety

Primo, to co miało być wielkim i wspaniałym muzeum Ferrari okazało się być zwykłym budynkiem, w którym poustawiane były modele samochodów. Tak, modele – a nie prawdziwe auta, poza kilkoma wyjątkami.

Secundo, wylewająca się kiczowatość oraz komercjalizacja na każdym kroku podkreślały, że nie znajdujemy się w miejscu specjalnym, dedykowanym niesamowitemu wkładowi Ferrari w motoryzacji, a raczej w czymś na wzór galerii handlowej. Ot kupić można było dosłownie wszystko z logo Ferrari. Począwszy od kurtek, czapeczek, rękawiczek, skarpet, poprzez ołówki, długopisy, breloczki, resoraki, a skończywszy na plakatach kosmosu (yyy?). Na dokładkę proszę sobie dorzucić fakt, że jakość wykonania większości powyżej zaprezentowanych fantów wołała o pomstę do nieba – plastik – fantastik! Tragedia.

Tertio, wspomniałem, że tak właściwie oglądało się modele samochodów a nie prawdziwie pojazdy. W jakimś stopniu jestem to zrozumieć – pewnie przykro by się stało fanom motoryzacji, gdyby na skutek głupoty czy nieuwagi zwiedzających takie modele jak 165 F2, 512 M, 500 Superfast, Colani Ferrari Testa d’Oro, 250 GT Passo Corto czy najnowsze La Ferrari uległy by zniszczeniu. Faktem jest, że niejeden z prezentowanych w muzeum nie jest zbyt popularnym wozidłem. Ba, wiele z nich to prawdziwe perełki. I dlatego pisałem, że jestem jako tako zrozumieć fakt prezentowania modeli, zamiast prawdziwych samochodów. Ale drogie Ferrari – jeśli chcecie to robić, to róbcie to porządnie! Bo śmiać mi się chciało, gdy przyglądając się kolejnym samochodom o sorry, modelom można było bez trudu zauważyć papierowe tarcze hamulcowe. Co gorsza – rozwarstwiające się. Chyba, że to jakaś rewolucyjna technologia produkcji hamulców, jeszcze nie poznana przez szeroko rozumiany plebs. 😉 Zresztą efekt, można podziwiać na obrazku poniżej:

Quatro, biegając po całej powierzchni muzeum poznać można wiele różnych modeli Ferrari. Można się dowiedzieć w których latach królowali w F1, jakie mieli genialne pomysły na przestrzeni całej ich historii motoryzacyjnej ale… no właśnie czegoś tu brakowało. Nie czułem klimatu tego, że znajduję się w sercu motoryzacji, że to tu tworzona była historia samochodowa. Brakowało mi zapoznania się z najstarszą historią Ferrari. Brakowało mi podejrzenia, na tyle ile to możliwe, procesu powstawania samochodu (począwszy od deski kreślarskiej, poprzez klepanie blachy przez majstra Marco, a skończywszy na chociażby projektowaniu silników) – ok, można umawiać się na wycieczki zorganizowane, ale co w przypadku wyjazdu w dwie osoby? I co, gdy nie bardzo ogarniamy chociażby język angielski? Słabo Ferrari, słabo.

Były i dobre strony

Czy coś mi przypadło do gustu w samym muzeum? Ano, jako że szału nie było, to też niestety wielu eksponatów nie wymienię. Faktycznie – miło było obejrzeć kilka naprawdę rzadkich modeli Ferrari. Ponadto zaciekawiła mnie Sala Zwycięstw oraz prezentacja modelu La Ferrari.
Sala Zwycięstw była na tyle interesująca, że pozwalała zapoznać się z notkami biograficznymi oraz ciekawymi zdjęciami mistrzów F1 jeżdżących w barwach Ferrari (m.in. Phill Hill, Niki Lauda, Michael Schumacher), obejrzeć bolidy zwycięskich modeli czy silników. Dorzucając panujący półmrok w sali oraz podniosłą muzykę, klimat jaki tam panował był wielce godny. Dla chwili relaksu, można było zasiąść w kinie, w którym puszczano tylko i wyłącznie filmy, w których przewijały się akcenty Ferrari (niestety trafiałem na filmy jedynie w języku włoskim, co niestety mnie nie urządzało) – aczkolwiek plus, za pomysłowość.
Prezentacja modelu La Ferrari została zrealizowana naprawdę pomysłowo. Przechodząc do oddzielnego pomieszczenia, w prawie całkowitej ciemności (nie licząc fosforyzujących linii na podłodze, wyznaczających kierunek zwiedzania), dochodziło się piedestału, na którym stało wspomniane La Ferrari. Samochód na krótkie chwile był oświetlany przez mocne światła halogenów, co przy akompaniamencie niesamowitego brzmienia V12, wydobytego z pewnie szybkiego przelotu, dobiegającego z całkiem dobrze grającego zestawu audio dawało bardzo znośne wrażenie (chociaż, po wpadce z papierowymi tarczami hamulcowymi nie zdziwiłbym się, gdyby dźwięk był cyfrowo obrobiony).

Ale i tak słabizna

Generalnie plusów nie zauważyłem zbyt wiele. Muzeum jak to muzeum, w złym słowa znaczeniu. Poustawiane modele, trochę suchych informacji, niby jakaś interakcja osiągalna (w postaci symulatora F1, który niestety nie był czynny gdy byłem w muzeum) ale ciągle czegoś brakuje. Brakuje tego ducha Ferrari, którym to chwalą się spece od marketingu.
No i dlatego skłaniam się ku stwierdzeniu, że nie warto marnować czasu na muzeum Ferrari w Maranello – kilka ciekawostek do obejrzenia nie zrekompensuje tych wszystkich wpadek i ziejących nudą atrakcji. Już lepiej udać się do jednej z świetnych włoskich trattori, i skosztować ichniego pysznego jedzonka.