Wszystko zaczęło się od luźnego: “jak odbiorę auto z salonu to zaraz jedziemy do Holandii”. Były to słowa, a przynajmniej podobne, mojego drogiego kuzyna, który z niecierpliwością czekał już na nowego Passata. Przyznam auto mało kuszące, ale kochana Holandia już tak!
Tytuł artykułu może być jednak nieco sprzeczny. Amsterdam, jedno z najbardziej szalonych i “wolnych” miast na świecie oraz Volkswagen Passat – jeden z najnudniejszych samochodów na świecie. Jednak jak przeczytacie w dalszej części artykułu Passatowska nuda wychodzi całkiem dobrze w dalekiej podróży…
Z uwagi, że czytacie blog motoryzacyjny skupię się (stety, niestety – sami ocenicie) bardziej na środkach transportu (oprócz Passata w roli gościnnej wystąpił jeszcze darmowy prom) niż na miejscu docelowym. Jednym słowem Holandia jest dopieszczona i wylizana.
Silnik
Nie jest chyba do końca dobrym pomysłem podawanie danych technicznych samochodu, którym podróżowaliśmy, na początku artykułu. Ale wytrwajcie.
Jak łatwo się domyślić Passat zasilany był mniej szlachetnym paliwem – ON. Niestety nie było to 2.0 TDI, ale 105-konne 1.6 TDI.
W dużym kombi nie ma co liczyć na dobre przyspieszenie z tym silnikiem, ale po dłuższej chwili prędkość rzędu 180-190 km/h na niemieckim autobahnie nie jest dla niego większym problemem. Skrzynia? 6-biegowy manual. Do tego system Start-Stop wyłączający silnik bo zdjęciu nogi z pedału sprzęgła.
Jedyną zaletą tego silnika jest spalanie. Przez Niemcy przy prędkościach z zakresu 160-190 km/h komputer pokładowy pokazywał średnie spalanie w okolicy 6-7 l. Przy tak wysokich prędkościach jest to wynik więcej niż zadowalający. W wypełnionej po brzegi radarami Holandii spalanie zmalało do 4,9 litra na 100 km. Dzięki temu byliśmy w stanie ponad 1000 km trasę pokonać bez tankowania. I jeszcze starczyło na podróż do Antwerpii i spowrotem. Zasięg pokazywany przez komputer podczas tankowania w Holandii (mniejsze spalanie po podróży po tym pięknym kraju) kształtował się na poziomie 1400 km!
Jazda i komfort
Passat to niemałe auto średniej klasy, więc odpowiedni poziom komfortu już dostajemy w standardzie. Jako, że auto w momencie wyjazdu z Wrocławia miało przejechane kilka tysięcy km wszystko w nim było zwarte, spójne i nowe.
Droga z małym wyjątkiem nie pozwalała przetestować dobrze zawieszenia – ciągłe autostrady. Wyjątkiem był odcinek-horror podczas drogi powrotnej – kawałek “autostrady” A18 zaraz za polską granicą. Beton pamiętający chyba jeszcze Hitlera dał nam w kość w końcowym etapie podróży, ale nie wywarł na Passacie większego wrażenia. Trzeba to przyznać niemieckiemu krążownikowi – jest wygodny. Przeznaczony do długich podróży nie męczy w trasie. Męcząca była jedynie odległość i tempo podróży – ponad 700 km bez postoju podczas drogi powrotnej. Efekt? Godzina oszczędności.
Auto pewnie się prowadzi, jest stabilne z uwagi na swoją wielkość. Jazda w deszczu przy prędkości 180 km/h nie jest niczym strasznym i nie sprawia, że kierowcy pocą się ręce.
Jeszcze jedno słowo o komforcie. Auto typu kombi więc hałas mimowolnie wzrasta – taki urok. Dało słyszeć się szum dobiegający z tylnej części auta.
Wnętrze
Omawiany Passat to jedna z podstawowych wersji biznesowych – proste radio na cd, automatyczna klimatyzacja, bluetooth i praktycznie to wszystko. Nie liczę elektrycznie sterowanych szyb czy lusterek bo to już w tej klasie standard. Przydatny był system Auto Hold sprzężony z elektronicznym hamulcem ręcznym zapobiegający staczaniu się samochodu na wzniesieniu. Co ciekawe elektroniczny ręczny nie pozwalał ruszyć samochodem bez zapięcia pasów przez kierowcę.
Auto wyposażone również w bezkluczykowy system z gniazdem pozwalającym na ładowanie akumulatora kluczyka.
Wnętrze w spokojnym stylu, wszystko na swoim miejscu i w odpowiednim porządku. Jak na niemieckiego producenta przystało.
Z uwagi na nadwozie kombii problem ładowności praktycznie nie występuje. Passat bez zająknięcia pochłonął kilka toreb, skrzynkę pełną jedzenia i napojów oraz walizkę.
Podsumowanie
Passat to do bólu poprawny samochód. Nudny, ale w zakresie komfortu, spasowania i jakości nie można mu zbyt wiele zarzucić. A silnik? Słaby i to czuć, ale w taką podróż z uwagi na spalanie wystarczający.
Ale, i tak wolałbym przynajmniej 180-konne 2.0 TDI. TIRy znikały by szybciej na przelotowym przez Niemcy szlaku Europy. Ocena? 2 gwiazdki za poprawność, ale i lekką nudę.
A Holandia? Kto nie był, musi pojechać…