Sangjong. Ssanjung. Sengjong. Chociaż nazwa modelu jest łatwa – Korando, bo to o nim mowa – jest średniej wielkości SUVem, którego można porównać, oczywiście tylko gabarytowo, do Audi Q5. Dlaczego tylko gabarytowo, o tym później.

Wrażenia

Na początek zacznę od oceny ogólnej, postaram się nie zanudzać od początku detalami, dlatego skupię się na tym co istotne. Do rzeczy. Korando sprawia wrażenie o wiele większego w środku, niż na zewnątrz. Wydaje się być samochodem mocnym, aczkolwiek nieco topornym.

Do jazdy udostępniono mi, według zapewnień dealera, prawdopodobnie jedyny taki samochód w Polsce – praktycznie w pełni doposażony. Z najmocniejszym silnikiem i automatyczną skrzynią biegów. Odrobinę luksusu dało się poczuć. Ale porównując do pierwszego koreańskiego auta jakim jechałem – Daewoo Matizem.

Jak już wspomniałem samochód wydał się nieco toporny i twardy. Na moją uwagę o twardości dostałem takie oto wyjaśnienie: “opony są maksymalnie napompowane by chronić felgi przed Klientami”. Wyjaśnienie ciekawe, nie powiem. Rozumiem, jest to auto pseudooffroadowe, ale na wrocławskiej kostce wydało mi się jednak zbyt twarde.

Układ napędowy

Nie będę wgłębiał się w takie szczegóły jak napęd 4×4 – takowy w samochodzie jest, ale na stałe może działać tylko do 40 km/h. Później elektronika decyduje o jego użyciu. Wtedy i tak, większość momentu zostanie przekazana na przednią oś.

Testowałem wersję ze 175 KM dieslem o pojemności dwóch litrów. Sprzężona była z 6-biegowym automatem. Automat nie był wysokich lotów bo sprawnie tłamsił osiągi auta. Czy przyspieszenie na poziomie 10 s w tak mocnym aucie uznacie za dobre? Ja nie. A była to najmocniejsza wersja.

Wnętrze

W tym miejscu wyjaśnię powód dlaczego nie możemy porównywać Korando z Q5. Będzie jeszcze jeden powód, ale zostawiam to na koniec – wytrwajcie.

Jakość wnętrza. Plastiki w większości miejsc są twarde i mało przyjazne. Podobnie się ma z designem, który jest zarówno twardy (czyt. niepociągający) i mało przyjazny (czyt. również niepociągający).

Konsola środkowa pachnie początkiem lat ‘00, mimo, że jest to samochód zaprezentowany w 2010 roku.

Wg zapewnień dealera można Korando doposażyć praktycznie we wszystko. Jednak po usłyszeniu bluetooth, mp3 itp. Słowo “wszystko” nabrało dla mnie znaczenia “wszystko co w innych samochodach”. Ok, nie czepiam się zbytnio. Wszak jest to nieco niszowy koreański producent.

Własności terenowe

Korando nie jest samochodem terenowym. To typowy SUV. Co jednak go wyróżnia to podwozie częściowo oparte na swego rodzaju ramie. Oznacza to, że jest one nieco bardziej wytrzymałe, ale jednak pogarsza komfort w codziennej jeździe po miejskich drogach. Umówmy się, że 95% czasu spędzonego przez Korando na drogach będzie właśnie w miejskim środowisku.

Jak już wspomniałem wyżej, na wrocławskiej kostce, która na wysokości ulicy Poznańskiej przypomina lekki offroad, auto było dość twarde, ale dzielnie poradziło sobie z kiepską nawierzchnią przy prędkości lekko ponad miejskiej.

Cena

Dochodzimy do drugiego powodu, dla którego nie można porównywać Korando do Q5. Inna grupa docelowa. Korando nawet w tej najbogatszej wersji to wydatek rzędu 120 000 zł. Podstawowa wersja to niespełna 80 000 zł. Za samochód tej wielkości ze stosunkowo mocnym motorem (najniższa moc to 150 km – zarówno benzynowy 2.0 i słabsza wersja opisywanego diesla) cena ta nie jest wygórowana. Jeżeli dorzucimy do tego rzekomą technikę Mercedesa to mamy samochód idealny. Ale czy na pewno…?

Podsumowanie

Korando nie jest z pewnością idealne. Mam na myśli zarówno wnętrze jak i jakość prowadzenia. Jeżeli jeszcze dorzucimy do tego niszowość marki i jej pochodzenie, dochodzimy do wniosku, że lepiej kupić za te same pieniądze dobrze wyposażonego hatchbacka. Jeżeli nie mieszkasz na wsi, a do Twojego domu nie prowadzi polna zabłocona droga to będzie to z pewnością lepszy wybór.